Zapomniany gość wrócił do Lecha Poznań. Nazywa się optymizm


Lech Poznań pokonał Radomiaka Radom w Ekstraklasie i Lausanne-Sport w Lidze Konferencji. Momentami tracił kontrolę, ale pozostawił dobre wrażenie

28 listopada 2025 Zapomniany gość wrócił do Lecha Poznań. Nazywa się optymizm
Weronika Pospiech

Więcej rzeczy się układa. Coraz więcej powodów do uśmiechu na twarzach poznańskich fanów. I nie chodzi tu tylko o dwa zwycięstwa z rzędu, przecież bywały bardziej okazałe serie. Patrząc nieco bardziej fragmentarycznie, kawałek po kawałku na Lecha Poznań dostrzeżemy, że jego części składowe wyglądają coraz lepiej. Doskonały czas, by wrócić na salony w Europie, przypomnieć o swoim istnieniu w czołówce Ekstraklasy. 


Udostępnij na Udostępnij na

Optymizm, czyli zapomniany przyjaciel

Optymizm, dla fanów Lecha Poznań, to postawa niemal archaiczna. Bo kiedy to ostatni raz kibice „Kolejorza” mogli spokojnie, z dumnie wypiętą piersią i uśmiechem na ustach patrzeć w przyszłość? Przy okazji mistrzostwa Polski po które „Kolejorz” sięgnął w maju. Czas leci bardzo szybko, to oczywista oczywistość, od końca ostatniego sezonu PKO Ekstraklasy minęło już 6 miesięcy. Żeby to lepiej unaocznić: w tym czasie Widzew Łódź zdążyło poprowadzić trzech trenerów, podobnie zresztą jak takie Zagłębie Sosnowiec.

Trochę tego optymizmu pojawiło się także przy okazji okna transferowego. Wreszcie „Kolejorz” był aktywny, nie patrzył na ceny, nie szukał za wszelką cenę tańszych zamienników, sięgał z najwyższej półki. To cieszyło, dawało nadzieję, umacniało w kibicach poczucie, że ich klub jest wielki i ma wysokie ambicje. Niemniej, była to reakcja na plagę kontuzji, która kadrę „Dumy Wielkopolski” dosłownie zdziesiątkowała. Doskonale obrazuje to spotkanie Superpucharu Polski, na które Lech Poznań wyszedł skrzydłami Joel Pereira-Bryan Fiabema. Na ławce – Bartosz Salamon, Filip Szymczak, Sammy Dudek czy Elias Andersson. Było ciężko.

Tak więc ówczesny optymizm był reakcją na odpowiedź władz Lech wobec olbrzymich kadrowych kłopotów. Na twarzach fanów „Dumy Wielkopolski” pojawił się uśmiech, lecz był on podszyty bardzo gorzkim smakiem, który każdy poznański kibic bez wątpienia poczuł czytając dzień w dzień komunikaty o kolejnych to urazach podopiecznych Nielsa Frederiksena.

Dwa zwycięstwa z rzędu

Dziś sytuacja jest daleka od ideału, jest dużo elementów do poprawy, ale pierwszy raz od dawna argumentów przemawiających za tezą, że Lecha Poznań czeka dobra przyszłość (przynajmniej ta najbliższa) jest więcej niż wątpliwości. „Kolejorz” ma na koncie dwa, ważne zwycięstwa z rzędu – z Radomiakiem Radom w PKO Ekstraklasie i Lausanne-Sport w Lidze Konferencji UEFA.

Nie jest to seria zapierająca dech w piersiach, nie wzywam do stawiania pomników na cześć obecnego Lecha. Zresztą, to nie jest przecież pierwszy raz, gdy Lech wygrywa dwa mecze z rzędu! Rapid Wiedeń i GKS Katowice – pierwszy przykład z brzegu, KRC Genk na wyjeździe i Widzew Łódź u siebie, czy jeszcze wcześniej, efektowne zwycięstwo z Breidablik, później triumf po zaciętym spotkaniu z Lechią Gdańsk, zwycięstwo w rewanżu na Islandii i pokonanie Górnika Zabrze w Ekstraklasie.

Wtedy jednak ciężko było się szerzej uśmiechnąć i pomyśleć sobie, że najbliższe miesiące będą czasem „Kolejorza”. Seria czterech zwycięstw z rzędu przypadła chwilę po olbrzymiej pladze kontuzji. Zwycięstwa z Breidablikiem, nie oszukujmy się, nawet jeśli efektowne, miały być tylko formalnością. To, że udało się wyjść na prowadzenie po kiepskim początku w meczu z Lechią jest dużą rzeczą, ale pojawiło się wiele słusznych obaw, co do szczelności defensywy Lecha. Być może wygrane z Genk i Widzewem pozwoliły na chwilę odetchnąć z ulgą, jednak wciąż fani Lecha musieli żyć w świadomości długoterminowych kontuzji najlepszych graczy swojego klubu, a nowi gracze, z wyjątkiem Luisa Palmy jeszcze nie wyglądali na gotowych, by Patrika Walemarka, Aliego Gholizadeha i Radosława Murawskiego godnie zastąpić.

Zwycięstwa poprzedzone kryzysem

Runda chyli się powoli ku końcowi. Lech Poznań utknął w bagnie po kolana, ale trochę sam w ten niewdzięczny, sprzyjający nieprzyjaznym konsekwencjom obszar wszedł. Wyraźna porażka z Arką Gdynia nie dała jakiegokolwiek powodu, by twierdzić, że Lech lada moment bagno opuści i wyjdzie na prosty, dobrze utwardzony trakt. Kibice „Kolejorza” przez przerwę reprezentacyjną mogli odpocząć od swojego klubu, część piłkarzy wyjechała na przerwę reprezentacyjną, reszta odpoczęła, wyzdrowiał Ali Gholizadeh. Ktoś włączył latarkę, okazało się, że wyjście z bagna jest i wspólnymi siłami uda się tam przetransportować.

– Ali Gholizadeh? Jest dla nas jak anioł, który spadł nam z nieba. Bardzo cieszymy się z jego powrotu. – zadeklarował na konferencji prasowej Niels Frederiksen, trener Lecha Poznań.

Coś drgnęło

Mecze z Radomiakiem Radom i Lausanne-Sport nie były idealne. Wręcz przeciwnie. Były momenty, w których Lech tracił kontrolę, mógł sobie jeszcze bardziej przeskrobać. „Warchoły” dawały więcej konkretów w pierwszej połowie, momentami Capita Capemba i Vasco Lopez mieli zdecydowanie zbyt dużo przestrzeni na skrzydle, co jakiś czas padał strzał z dystansu, Bartosz Mrozek ogólnie rzecz biorąc miał co robić.

Z kolei w konfrontacji z Lausanne-Sport, to Szwajcarzy między 35 a 80 minutą dominowali, zmusili Lecha do cofnięcia się, przeprowadzania desperackich interwencji w defensywie, a momentami po prostu liczenia na łut szczęścia, co w przypadku „Kolejorza” jest wręcz arcyryzykowne.

Te dwa spotkania pokazały jednak wiele rzeczy. Że Niels Frederiksen nie musi być upartym, taktycznym ortodoksem niedopuszczającym czegokolwiek innego poza atakiem pozycyjnym. Pablo Rodriguez być może kiedyś dorówna poziomowi Afonso Sousie. Oczywiście, to dwa inne typy piłkarzy, Hiszpan częściej schodzi do defensywy, jest bardzo waleczny, dobrze się ustawia, Portugalczyk jednym rajdem potrafił sprawić, że tworzona od podstaw akcja staje się dla przeciwnika ogromnym zagrożeniem, nawet dysponując mocno ograniczoną przestrzenią.

Jest jakoś lepiej

Defensywa Lecha Poznań nie jest skazana na wieczne popełnianie głupich indywidualnych błędów, problemy z wyjściem spod pressingu rywala, strach i desperackie ruchy. Wojciech Mońka daje ogromny spokój, wiek wskazuje na to, że jeszcze na pewno się rozwinie, generuje także potencjał sprzedażowy, co wpisuje się w strategię Lecha Poznań.

Yannick Agnero może strzelać bramki. Taofeek Ismaheel może być użyteczny dla drużyny, nawet pomimo kłopotów z decyzyjnością. Antoni Kozubal powoli wraca do swojego poziomu z ubiegłorocznej jesieni – czasem bywa niepewny w defensywie, zanotuje jakąś głupią stratę, ale jest już ważną częścią akcji ofensywnych „Kolejorza”. Wreszcie dobry mecz zagrał Robert Gumny. W meczu z Lausanne-Sport po swojej stronie zaliczył parę, naprawdę istotnych interwencji, wywalczył kilka rzutów rożnych. Z perspektywy ostatnich miesięcy, nie sądziłem, że napiszę to kiedykolwiek, ale zagrał dużo lepszy mecz niż Joel Pereira.

I wrócił Ali Gholizadeh. Kolejny, niezwykle intensywnie pracujący dla drużyny zawodnik. Postać, która jednym atakiem potrafi otworzyć drogę do bramki. Gdy trzeba, wraca do defensywy. Gra pełen dynamizmu, wysoki technicznie pressing. Jak Luis Palma po prostu pracuje na „swoje” – i tym daje najwięcej drużynie, tak Ali Gholizadeh jest jego absolutnym przeciwieństwem. Zachwala go także Niels Frederiksen.

Niels Frederiksen łagodnie uśmiechnięty 

Duński szkoleniowiec do niedawna był spięty, nie do końca potrafił zarządzać falą negatywnych emocji, które wokół Lecha Poznań się nagromadziły. Pokazał jednak, że jest trenerem wielowymiarowym, który jakiś plan B posiada. Jest w nim pokora, choć opatrzona bardzo ciężkim i grubym pancerzem. Jeżeli to działa, też jest przecież okej.

Lech Poznań dużo dłużej był spokojny w konfrontacji z takim Radomiakiem Radom, pierwsze pół godziny z Lausanne-Sport również były pod jego kontrolą. „Kolejorz”, gdy trzeba schodzi głęboko. Antoni Kozubal i Filip Jagiełło grają czasem jako dwie szóstki, aktywniej wykonują zadania na własnej połowie związane z odbieranie piłek rywali. I choć czasami ta obrona ma wymiar skrajnie wymęczony, jak przeciwko Lausanne-Sport, aż strach pomyśleć co by było, gdyby „Kolejorz” od deski do deski zagrał wysoko ustawioną linią defensywy.

Wyraźny postęp 

Z tą defensywą też stało się coś dobrego. Mateusz Skrzypczak bywa elektryczny i niepewny w swoich interwencjach, mógłby szybciej podejmować decyzje mając w posiadaniu futbolówkę, ale nie popełnia farfocli skutkujących bramką dla rywali. Wojciech Mońka interweniował czterokrotnie we własnym polu karnym, był zmorą niezwykle mocnych fizycznie graczy ze Szwajcarii. Za każdym razem zdążył do piłki, odbierał czysto, był bezbłędny. Tak genialnego defensywnego spektaklu Lech Poznań nie rozegrał od bardzo, bardzo dawna.

– Mońka zagrał świetny mecz, już na pierwszych treningach widziałem duży potencjał. Liczy się dalej w walce o pierwszy skład po powrocie do zdrowia Milicia i Douglasa, jest opcją do rywalizacji. – zapowiedział Niels Frederiksen na konferencji prasowej

To może być ładna przyszłość

„Kolejorzowi” została walka o jak najwyższe miejsce w PKO Ekstraklasie w tej rundzie. I choć może trochę szczęście uśmiechnęło się w spotkaniach z Radomiakiem Radom i Lausanne-Sport, wszystko wreszcie jakoś się stabilizuje. Więcej argumentów, co ważne, logicznych, przemawia dziś w Poznaniu za spojrzeniem optymistycznym. Zdaję sobie sprawę z surrealistycznego brzmienia tego zdania, bo zazwyczaj jak w Poznaniu było dobrze, to człowiek w środku bał się, że lada moment los się odpłaci i wróci stara bieda. Przy takim oknie transferowym, trenerze z takim doświadczeniem, występując ze statusem mistrza Polski – jest troszkę łatwiej tego pecha przegonić. Nawet w Poznaniu, gdzie wydawało się są dla niego warunki optymalne.y go

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze